wtorek, 26 stycznia 2016

Ryż z nutelką czyli o smakołykach w podróży

Kalorie to podstawa! Nasze sniadanie w USA
Początek Nowego Roku 2016, jestem w Ustroniu u rodziców w domu, dach nad głową, ciepełko, prysznic dostępny 24h/dobę, po prostu jakiś luksusowy pięciogwiazdkowy hotel się trafił! Tylko... na talerzu znów ryż z nutelką... Jakieś dejavu z Peru, gdzie przez prawie tydzień na śniadanie-obiad-kolację był tylko ryż, ryż i ryż!

Mój żołądek niestety należy do tych delikatnych, więc zawsze muszę balansować na granicy rozkoszy smaków a ewentualnych rewolucji trawieniowych. W tym wpisie słów kilka o podstawowej funkcji podróżnika czyli odżywianiu.





Najdłuższe fryty swiata tylko w Peru!
Przed wyjazdem do Peru wszyscy zachwalali tamtejsze jedzenie, a przestrzegali przed wodą z górskich źródeł. Zaraz po przylocie postanowiliśmy zweryfikować pierwszą informację. Wymęczeni podróżą i lekko zamroczeni niewyspaniem krążyliśmy po uliczkach Miraflores, turystycznej dzielnicy Limy, starając się cokolwiek zrozumieć z menu kreślonego łamigłówką hiszpańską i określić przedział cenowy. Wyszło na to, że jakoś bardzo drogo nie jest, ale tanio też nie. W małych uliczkach nachalnie zapraszano nas do restauracji, każda z nich miała być najlepsza. W końcu trafiliśmy do miejsca, gdzie nikt nas nie nagabywał, większość stołów była zajęta (najważniejszy wskaźnik dobrego żarcia) a cena menu wahała się w granicach 9-12 soli (12 -16 zł). Tak to nieświadomie poznaliśmy podstawową zasadę niedrogiego dobrego jedzenia w Peru: między 12 a 15 wydawane są zestawy lunchowe, z zupką, przystawką, daniem głównym, czasem deserem. Ta bardzo przystępna cena w Huaraz potrafiła zejść nawet do 4 soli. My woleliśmy nie ryzykować i ustaliliśmy dolną granicę bezpieczeństwa żołądkowego na 7 soli. I tak nie pomogło, ale o tym później. Na naszym pierwszym lunchu poznaliśmy genialny smak peruwiańskiego awokado, które często jest tu podstawowym składnikiem sałatki. Zupa bardzo przypominała tą naszą polską u mamy czy babci, za to główne danie to zazwyczaj ryż plus dodatki. Jak się później okazało dodatki są głównie w postaci kurczaka.


Wcinamy pierwszy posiłek w Peru
W Limie, gdybyśmy chcieli zjeść standardowego McChickena i wstąpić na kawę do Starbucksa to nie ma z tym problemu, ale tanie to nie jest. Podobnie z zakupami, najbliższy hostelowi spożywczak był elegancki, ale drogi. Pod koniec wyjazdu wiedzieliśmy gdzie się zaopatrywać w jedzonko: na targowisku, tam gdzie już nie zawsze jest super czysto ale jest swojsko i ceny są lokalne.

Ale Lima to stolica, w stolicy życie toczy się po wielkomiejsku... Dopiero w Huaraz poznajemy prawdziwe smaczki Peru.

Śniadania zazwyczaj oferowane są w cenie noclegu hostelowego i ich podstawą są bułki z dżemem truskowkowym, najtańszym produktem sklepowym. Bułki to zazwyczaj wydmuszki z wielką dziurą w środku, choć można też znaleźć buły kukurudziane bezdziurowe. Hostelowa kawa to lurowata rozpuszczałka: Peruwiańczycy nie są chyba świadomi posiadania lokalnych aromatów. Z czasem wzbogacaliśmy nasze śniadania o przepyszniutkie awokado, lokalny ser żółty (czasami przypominający oscypka) a także kiełbachę lokującą się pomiędzy suchą krakowską a salami. Wszystkie te dobrocie można kupić bynajmniej nie w spożywczakach przypominających nasze Żabki, ale na hali targowej, gdzie jest dział warzywny, mięsny, owocowy, kącik z pieczywem i jajkami oraz mini sklepiczki o powierzchni 3metrów kwadratowych, na których mieści się maxi asortyment. Jak nazwa wskazuje, na targu powinno się targować. W Peru nie jest to powszechne (tak jak np. w Indiach). Z pewnością na niektórych stoiskach nasz brak znajomości hiszpańskiego i ogólna gringowatość podwyżały lokalną cenę o jakieś 20%,ale w większości przypadków obowiązywała stała (nigdy nie napisana) cena. 10 jaj kosztowało 3 sole, 10 bułek 2 sole. Często kupowało się towar nie na kilogramy tylko sole, standardem było proszenie bułek za jednego sola.


Nasza piekarnia

Kurczakownia

Mięsny
Zakupy można było robić też na ulicy
Jeśli wspominamy halę targową to koniecznie trzeba wspomnieć pięterko, gdzie mieściły się warzywniaki, mini barki obiadowe i... soczki. Koktajle i soki ze świeżych owoców stały się naszym pośniadaniowym nałogiem, coś jak substytut kawy i ciacha. Tu też był albo wyciskany sok z pomarańczy, albo mix z papaji, jabłka, banana i mango (porcja litrowa!) plus babka piaskowa. Za jedyne 10 zł! Były również soki-to-go sprzedawane na ulicy: wyciskane prosto do foliowego woreczka z rurką. Ready to go?


Zamiast kawki do ciasta, swieży soczek!

To startujemy z obiadem czyli menu. Zupka na początek, zawsze smaczna, ale jemy ją z lekką obawą: czy tym razem znowu czeka nas niespodzianka czyli kurza stopa? Dla Peruwiańczyków jest to z pewnością przysmak, ale my jakoś nie możemy się do niego przekonać. Główne danie to w 70% kurczak podany na wszelakie sposoby: mnie najbardziej przypadł so gustu w postaci aji de galina, czyli lekko zmiksowany, podany ze smakowitym sosem. Do tego standardowo ryż lub fryty i sałatka. Na deser albo kisielek, albo ryż na słodko z cynamonem. Raz wybraliśmy się na rybkę, do miejscówki polecanej przez Francuza, kucharza. Knajpka zapchana, w końcu dostaliśmy przystawkę, ceviche, czyli surową rybkę  z cebulką na ostro. Przysmak Peru, smakowity:) Niestety o daniu głównym nie można było powiedzieć: może nie było złe, ale niedopieczone! Może trafiliśmy w godzinach szczytu i mieliśmy po prostu pecha. Jakoś brakło nam motywacji, by to zweryfikować kolejną wizytą.


Ryż i kurczak to podstawa peruwiańskiej diety!
Ceviche to typowa peruwiańska przystawka: surowa rybka na ostro
Ryba Adamowa była nawet ok, z moją było gorzej. Ten bambus koło ryżu smakował jak suchy ziemniak
Oczywiście Huaraz to miasto turystyczne, więc jest bardzo bogata oferta knajp, gdzie wszystko na pewno jest dopieczone i ładnie podane, ale ceny są minimum dwa razy droższe. Plac z parkiem Ginebra jest miejscem, gdzie jest knajpka na knajpce, agencja turystyczna na agencji turystycznej. Z knajp polecamy Trivio i lokalne piwko w Cafe Bar 13 Buhos. W takich turystycznych knajpach królują burgery i burritos, trzeba przyznać, wyśmienite. Najczęstszym gościem byliśmy w El Fogon, głównie kurczakowni, gdzie stosunek ceny do jakości był najkorzystniejszy. Dzięki Piotrkowi Rumcajsowi skosztowaliśmy również hamburgera z lamą w Creperie Patrick za jedyne 10 soli - bardzo smaczne! Warto również spróbować lokalnej pizzy, są jos inne niż te włoskie i te amerykańskie... Polecamy Luigis Pizza i Pizzeria La Rotonda.

Piotrkowi zawdzięczamy w ogóle różne smaki, m.in. burgera z ulicy. Przyznaję, że moje perturbacje z żołądkiem zniechęciły mnie do tej przygody, ale Adam zaryzykował i nie żałował. Burgery sprzedawane były z rusztu na kółkach, przypiekane mięso miało nie więcej niż 2 mm grubości, serwowane było w bułce wydmuszce, razem z sałatą, frytami i sosami w pełnej gamie barw. A wszystko to za 1 sola! Chłopaki polecają! Nasz Rumcajs ryzykant odważył się również na kanapę ze świnią z ulicznego rożna, podobno była smaczna i dobrze się przyjęła!


Gotujemy z Piotrkami w hostelu: dzisiaj specjał Rumcajsa, nalesniki!
Sprawa przyjmowania to jedna z ważniejszych spraw. U nas zaczęło się optymistycznie, przeżyliśmy tydzień bez większych rewolucji żołądkowych. Ale potem się zaczęło, jak zawsze u mnie. Nie wiem co było punktem zapalnym, ale przelatywało przeze mnie wszystko. Na szczęście w apteczce mnieliśmy Laremid i Gastrolit (obowiązkowe dla wszystkich podróżujących), które ratowały sprawę. Odpowiednik Gastrolitu w Peru (Multiflora) miał jakąś absurdalnie wysoką cenę, lepiej mieć zapas z Polski. Tak czy owak dieta była niezbędna. I tak doszliśmy do sedna tego posta: ryżu z nutelką... Patent sprawdziłam już w Indiach, ryż działa jako stoper, nutelka to czekolada, więc też trochę stopuje, poza tym daje trochę sił. Niestety nutelka też absurdalnie droga. Do tego obowiązkowa herbatka w termosie. Kolejny etap to były banany…

Coby nie robić trochę to trwa nim się wróci do formy. Efektem ubocznym pożądanym jest stracenie kilku kilo, niepożądanym: słabość ogólna. Podchodząc pod ścianę Sphinxa wlokłam się w tempie gorszym niż ślimacze, a Adam musiał tachać większość naszego dobytku. Ale ryż z nutelką pomógł, ścianę załoiliśmy! W Peru przebywając w górach trzeba bardzo uważać z wodą, do wysokości 4000mnpm pasą się krowy, więc łatwo załapać bakterię. My mieliśmy ze sobą tabletki do odkażania wody, zadziałały. Mojemu żołądkowi zaszkodziła tym razem nie woda (jak to prawdopodobnie było w Indiach), ale żarcie w knajpie. Faktem jest, że po tym incydencie mój żołądek zaadoptował się i jadłam wszystko bez problemów.


Umieram na podejsciu pod Sphinxa
Adam niesie większosć naszego szpeju
Mimo żoładkowych perturbacji i słabosci udało się nam wspiąć na tą scianę!
Będąc w górach gotowaliśmy sami, w 90% makaron z tuńczykiem. Na wyjścia szczytowe mieliśmy liofy przywiezione z Polski, najlepsze z najlepszych czyli Lyofood (na miejscu dało się liofy kupić, ale drogo). Generalnie jedzenie w Peru bardzo nam smakowało, najbardziej świeże warzywa i owoce. Już pierwszego dnia w USA tęskniliśmy za nimi!


Gotujemy w górach, standardowo makaron z tuńczykiem. Dzis na obiedzie gosć: Ambroży, poganiacz osłów
Sniadanie de lux, słonko, stolik.... W bazie pod Alpamayo
Bo w Stanach ceny warzyw i owoców były dwa razy droższe od tych w... Austrii! Poza tym banany były zielone, awokado twarde na kamień, jabłka tak identycznie wyglądające, jakby pochodziły z taśmy produkcyjnej... Eh, szkoda gadać. Poza tym wszystko było albo słodkie, albo słone. Żeby znaleźć zwykłe musli, bez żadnych dodatków cukru trzeba było się naszukać. Oczywiście słodziutkie Kellogsy ciągnęły się kilometrami, oczywiście były też trzy razy tańsze. Na niektórych rodzynkach napisane było: bez dodatku cukru! No tak, przecież standardowo rodzynki są tak gorzkie, że niezbędnym im jest jakiś syrop fruktozowo-glukozowy... Nawet szynka trafiła się słodka, wędzona pewnie w jakimś pseudomiodzie! Już nie wspominając o tym, co w Stanach nazywa się chlebem: obrzydliwe tosty, które są bardziej gąbczaste od gąbki i oczywiście słodkie. Te lepszejsze chleby, przypominające trochę nasze bułki były dwa razy droższe niż te w Austrii i 4 razy gorsze! Już nie wspominając o polskim smakowitym chlebku… Oj mielismy tam jedzeniowe kryzysy. Zamiast chleba wcinaliśmy później tortillę, całkiem sensowną alternatywę. 

Trzeba przyznać, jedno co jest w Stanach dobre to bekon. Taki przysmażony, chrupiący... Mniam! . Co tu mówić, po podróży wróciłam dość zaokrąglona...


Tortilla smaczna rzecz. I fajnie się z nią bawi..
Sniadanie miszczów!
Kalorie to podstawa! A bekon to już w ogóle! No i warzywek też troszku może być...
Małe lody na deser
Jajka w kartonikach, jajecznica w kartoniku i tosty francuskie w kartoniku... Grunt to się w kuchni nie przemęczać!
Generalnie gotowaliśmy sami, wychodziło najtaniej, poza tym alternatywą do makaronu z tuńczykiem był ryż z kurczakiem! Czasem chodziliśmy na baaardzo sycące pizze (grube ciasto rządzi za oceanem) lub burgery. Podobno byliśmy w najlepszej burgerowni na zachodnim wybrzeżu, w sieciówce In-N-Out. Muszę powiedzieć, że było jakoś bez szału, ale ja tam jestem fanką kebabów. Odwiedziliśmy też tajskie i chińskie knajpki, w dużych miastach na pewno są dobrą alternatywą. Zaliczyliśmy też typowo amerykańskie śniadanie: ja wybrałam pankejki z syropem klonowym (takie nalesniki, tylko że pulchne), Adam zaserwował sobie śniadanie full wypas z jajecznicą, bekonem i hash browns czyli potartymi smażonymi ziemniakami.... Kosztowało nas to niemało. Nie tylko niemało kalorii, ale też kaski. 


Generalnie planując podróż po USA przeliczyliśmy się jeśli chodzi o jedzenie. Jest naprawdę dużo drożej, chyba że jemy jakieś mega szitowe produkty tylko do podgrzania i pizzę. My szukaliśmy jak najtańszych sklepów, w Kalifornii polecamy Outlet Grocery, gdzie znajdziemy w miarę dobre produkty za dobrą cenę. W Nevadzie czy Utah nie znaleźliśmy takiego odpowiednika (Safeway jakoś nam nie podszedł), ale jednym z patentów jest wyrabianie sobie karty stałego klienta w lokalnych Supermarketach (natychmiastoweo i bez podawania jakichś danych) i oszczędzanie na promocjach.  Jak by nie kombinować, to kaska i tak leci... Ze Stanów wyjechaliśmy z deficytem finansowym, za to z nadwyżką tłuszczykową. Już od miesiąca pracujemy by odwrócić tą sytuację...

Gotujemy! Pewnie znów makaron z warzywkami i.. może tym razem kurczak dla odmiany?
Czasem serwowalismy sobie kolację de lux... z ziemniaczkami!!


Typowe lekkie sniadanko w USA

Ja wybieram wersję mini-sniadaniową czyli pancakes!

Jak się jest głodnym i nie umie się jesć pałeczkami to lepiej nie odwiedzać japońskich restauracji... Fot. Błażej
Niby najlepszy burger na zachodnim wybrzeżu In-N-Out z opcją trzech różnych menu plus ukrytą opcją dla wegetarianych i tych od double double
W naszej podróży udało nam się załapać na dziękczynnego Indyka! Dziękujemy za super goscinę!


PS Piwny

Piwko ważna sprawa! W Peru polecamy pifko andyjskie Andida. W Stanach... Ciężka sprawa. Smaczne było Sierra Nevada. Przez nas najczęściej kupowane był amerykański Budweiser: tani, a wciąż smakował jak piwo;) Lokalsi nas wyśmiewali, bo jest w sumie duży wybór piw, ale kosztują koło 4 dolków i często mają jakieś dziwne smaki. Raz nawet - przypadkiem! - kupiliśmy piwo pomidorowe! Nie udało się go wypić... Ważna informacja: w Utah, stanie Mormonów, wszystkie piwka są oszukane, mają tylko 3%! Na zdrowie!


Cobra na wszystko dobra! Tylko w smaku jakas taka... nie za dobra...
Takie to cuda można znaleźć, austriacki radlerek Stiegl!

PS ciastkowy

W Huaraz są genialne ciastka i kawy, nie wiem gdzie lepsze czy w Cafe California czy w Cafe Andido. Po prostu pysznosci! Tylko kosztuje toto często więcej niż zestaw menu w południe. Ale kawa i ciacho warte są tego grzechu...

1 komentarz:

  1. Jak ja uwielbiam góry! Najbardziej lubię jeździc do Włoszech po prostu bajka tam jest :D
    http://reginabogucka.blogspot.com/ Zapraszam do siebie :)

    OdpowiedzUsuń