czwartek, 13 sierpnia 2015

La Esfinge - skalne oblicze Cordilliera Blanca

Góry, wspinanie i my :)
Udało się!!! Jeden z głównych - górskich - celów w Peru osiągnięty! :) Przy naszych przedwyjazdowych zdrowotnych zawieruchach nie wiedzieliśmy do końca na co w ogóle będzie nas stać. Wiedzieliśmy tylko, że chcemy wyjechać, co będzie to będzie, jeśli będzie to droga na skalnej, najwyższej i najbardziej znanej w Peru ścianie Sfinksa - to byłoby super. Aklimatyzację ustawiliśmy pod ten cel i wszystko przebiegałoby super, gdyby nie moje przeziębienie i rewolucje żoładkowe, które dopadły mnie po powrocie z Valluranaju. Spędziliśmy cztery dni w Huaraz i przy pierszych oznakach mojej poprawy postanowiamy wyruszyć do doliny Paron. Logistycznie to w miarę proste przedwsięzięcie: dwie godziny busem (colectivos) do Caraz (6 soli od głowy) a potem dalsze dwie godziny taksówką do jeziora Paron (wytargowaliśmy cenę 80 soli). Droga jest tym razem o wiele mniej wyboista, a widoki urozmaicają okoliczne wioski z przydomową produkcją glinianych cegieł, pracą na roli pługiem i wściekłymi psami. Potem pojawiają się ściany. Aż się wierzyć nie chce, że całe wspinanie koncentruje się na Sfinksie, kiedy wzdłuż drogi wyrastają potężne kilkusetmetrowe turnie. Z pewnością związane jest to z  jakością skały, ale mimo wszystko...

Podejście pod sfinksowy base camp jest niedługie, ok. 2-3 godziny w zależności od zawartości plecaka, aklimatyzacji i kondycji. Ja niestety jestem bardzo słaba, na szczęście Adam wspiera mnie jak może:)

Miejsce biwakowe jest super, widoki na okoliczne szczyty: Piramidę, Caraz i Huandoy genialne. Nie jesteśmy sami, od 10 dni urzędują tu niemali wspinaczkowi wyjadacze Tim i Kirsten z Kanady/Alaski, Niemcy właśnie kończą wspinaczkę a Meksykańcy dotarli tu godzinę przed nami. Dyskutujemy trochęo planowanej drodze (Original Route 1985) i najlepszej taktyce załojenia ściany. My nastawiamy się na jednodniowe przejście, Niemcom i Amerykańcom zajęło to 10h. Nieźle, choć niejaki Josh Wharton ośmiesza nas tu wszystkich totalnie, kilka lat temu przesolował drogę w półtorej godziny!

Ze względu na moje średnie samopoczucie postanawiamy nie uderzać od razu w ścianę, ale obczaić start w drogę, zdeponować szpej i wspiąć się dwa wyciągi, żeby "poczuć skałę". Te skalne odczucia trochę nas zaskakują, wspin tutaj to zdecydowanie co innego niż ten w Chamonix, z asekuracją średnio a i granit miejscami śliski jak mydło. Myśleliśmy, że piątkowe trudności będziemy przebiegać, ale to raczej płonne nadzieje. No nic, zobaczymy kolejnego dnia. Obok nas Meksykańcy zaporęczowali pierwsze trzy wyciągi, generalnie nastawiają się na bezstresowy dwudniowy wspin z biwakiem pośrodku ściany. My wybiearmy taktykę light&fast lub po niemiecku Leiden&Fasten (cierpienie i głodówka;)

Wieczorem próbuję wmusić coś w skurczony żołądek, żeby choć trochę sił mieć. Znów trwają dyskusje nad drogą, "a u góry tamtędy najlepiej, a start to najlepiej o 5:00"... Oh, nie chcę już tego słuchać, chodźmy się już wspinać!

Pobudka o 3:30, wmuszam w siebie pół buły i startujemy, razem z nami Amerykańcy, tym razem ich celem jest droga Cruz del Sur. Pod ścianę jest prawie godzina podejścia, o 5:30 się wbijamy, korzystając na pierwszym czwórkowym wyciągu z pozostawionej przez Meksykańców wędki. Potem już prowadzenie, o 6:30 witam pierwsze promienie słońca na trzecim wyciągu. Wspinanie ładne, ale się nie biegnie, asekuracja częściowo jest (haki, stare spity), stany dobre. Po piątym wyciągu zmieniamy się znów z Adamem, jeszcze tylko ładny komin i zacięcie, a później czekają nas dwa kluczowe wyciągi. Amerykańcy zrobili je klasycznie, nam brakuje pary w bicku, a przede wszystkim płucach. Trzeba by mieć tu konkretny zapas. Jeszcze tylko wyciąg z siłowym dilfrem i jesteśmy na półkach biwakowych, 15 minut po planowanym czasie. Szybki baton i wbijam się w ładne zacięcie. Przebieg kolejnego wyciągu nie jest oczywisty, wszyscy nas ostrzegali, że tak będzie. Również Tim, który pojawił się na widoku nie pamięta którędy ostatnio się wspinali. Mam konkretny runout, ale jest łatwo, na jakiejś półce zakładam średni stan, ta asekuracja tu to masakra.

Kolejny wyciąg to złowieszczy komin, niby piątkowy, ale cholera wie czy dobrze jesteśmy, poza tym znów nie da się założyć sensownej asekuracji. Zrezygnowana oddaję prowadzenie Adamowi, on zdecydowanie ma lepszą psychę niż ja. Kolejne wyciągi dopasowujemy jakoś do naszego topo, niby nie jest trudno, ale popylać się nie da. Decydujemy się iść w prawo do grani, ma być niby łatwiej, ale do końca nie jest, przeszkodą są płaty śniegu i asekuracja. Słonko już dawno za granią, mnie telepie na stanie, plecak doprowadza już do szewskiej pasji (po cholerę tyle ciuchów wzięliśmy?), na drugiego staram sie robić czas a w efekcie dyszę jak na jakimś ośmiotysięczniku. Ostatnie wyciągi znów prowadzę, żeby choć trochę się rozgrzać. Teren niby nietrudny, można iść wszędzie, wszędzie można się też wkopać w jakieś nieasekurowalne zacięcia. W końcu jednak udaje się znaleźć drogę w tym skalnym labiryncie (z pewnością wysokość i zmęczenie przytępiają nasze wspinaczkowe możliwości) i jesteśmy na grani!! W słońcu!

Jest 17:30, a więc 12 h wspinania za nami, trochę padamy... Jeszcze szybka wycieczka na pik, szybkie uczucie szczęścia "udało się!" i trzeba mykać granią w stronę zjazdów. Rozpoczynamy je równo z zachodem słońca, na szczęście są tylko trzy i wszystko przebiega bez problemu. Jedynie ja opadam całkowicie z sił, dojście do namiotu okazuje się mordęgą. O 21:00 zalegam w śpiworze, nie mam nawet sił na liofa, którego wcina Adam. Tylko w głowie myśl Udało się, bez biwaku!:)

Rano jest sielsko, spojrzenie na ścianę wywołuje uśmiech na twarzy. Gdzieś tam w ścianie są Meksykańcy, gonią ich mocni Norwegowie. My plotkujemy trochę z Kirsten, Tim nawet nie wychyla nosa z namiotu. Będą uderzać na kolejną drogę, mają czas aż do lutego, choć w planach mają również narty w Argentynie... Eh, życie... :)

Jest sielsko, lecz mój żołądek wzywa nas w dolinę. Załapujemy się do taksy dwójki Paryżan i jeszcze wieczorem jesteśmy w naszym hostelu.

Teraz resty, oswajanie mojego żołądka, rozciąganie wszystkich przykurczy i ...dalsze plany:)

Wieczory sa niezapomniane

W scianie, na trzecim wyciagu, slonko nas powitalo

Ladny wyciag za 6a+

Start w kolejny wyciag

Adam na kluczowym wyciagu, juz po wahadle

I ostatni wyciag przed polkami biwakowymi, dosyc silowy!!

Pierwszy wciag nad polkami, sliczne zaciecie!

Znalezlismy wyjscie ze sciany, Magda melduje sie na miejscu!

Widok na Piramide i Chacraraju
Szczesliwi na szczycie


Dolina Paron w pelnej krasie


Przebieg drogi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz