wtorek, 22 grudnia 2015

NYC - betonowy ocean

Życzymy wszystkim Wesołych Swiąt!!!

Magda: Kto to jest na tym pomniku? Adam: Nie wiem, ale każdy robi sobie z nim selfiaka.

No jak ta to tak, my też strzelamy fotki ze złotym bożkiem i lodowym placem. Okazuje się, że to jest pomnik Prometeusza, a my jestesmy w Rockefeller Center. Tacy z nas miejscy turysci... Przed nami świetlne fajerwerki tańczą na przeciwległej ścianie wieżowca w rytm świątecznych melodii. Jedna z najbrdziej znanych choinek już pręży swą świąteczną pierś, choć bożonarodzeniowych orderów wciąż jej brakuje. Tuż obok na wystawie Mikołaje, renifery i ciasteczka skradzione Shrekowi przedstawiają swój świąteczny układ choreograficzny. Coraz to nowa gwiazda pojawia się nieboskłonie ulicy, a przyozdobione wieżowce tworzą świetliste szlaki ...

Święta, święta, konsumpcji czas! A szaleństwo przecież dopiero się zacznie. Całe szczęście, że nas już tu nie będzie.

Ta złota postać to Prometeusz!

poniedziałek, 23 listopada 2015

Pokuta i rozgrzeszenie w Utah

Utah, Canyonlands, taki mały Wielki Kanion

Ja piździu-hu-hu! Nie ma żartów panie, zima przyszła na całego! Jeszcze tylko dżingel bellsów brakuje do szczęścia! No i tych setek kilowatów płynących by zasilić światełka świątecznej tkliwości. Nie w tym stanie mój panie! Południowe Utah to chyba jedno z bardziej wyludnionych okolic. W tym stanie jest średnio (beznadziejna jednostka statystyczna) 10 mieszkańców na kilometr kwadratowy, ale aż 80% ludności mieszka w Salt Lake City! Pewnie kolejne 10% w St. George, więc możecie sobie wyobrazić obszary, które przemierzaliśmy: maksymalne stężenie bezludzia i pustynnych krajobrazów.

sobota, 14 listopada 2015

Pustynny sękacz

Na wierzchołku: aż strach patrzeć w dół!

Dziś krótko i na temat: Utah jest po prostu niesamowite! Krajobrazowo jest to dla Europejczyków jakiś kosmos, wspinaczkowo też. A już slacklinowo...

środa, 11 listopada 2015

Klin-joga czyli wspinanie w Indian Creek

Klin-joga w wykonaniu Adama

Prawa, lewa, prawa, lewa. Najpierw dłonie, potem stopy. Mniejszy ból, większy ból. Jeśli akurat wspinamy się zacięciem to dłonie przesuwamy kciukami skierowanymi do siebie, jeśli mamy do czynienia z jedną z tych niesamowitych pionowych rys krojonych jak od linijki to najlepiej klinować ręce naprzemiennie, wtedy szybciej robi się metry. Szybciej kończy się ból. A nasze mięśnie nie są jeszcze totalnymi flakami.

środa, 4 listopada 2015

Nie spać, zwiedzać!

Nieziemskie krajobrazy
No to jedziem w końcu zwiedzać ten szeroki świat! Uciekliśmy z tych Yosemitów, najpierw tam pożarami straszyło, potem jakieś nieziemskie deszcze przyszły, burze tam pomstowały, chyba nad naszym opłakanym poziomem wspinaczkowym, trza było uciekać i już!

poniedziałek, 26 października 2015

Yosemicki merc

Już nie dam rady!!! Chcę do domu, do mamusi, do otwartych przestrzeni, gdzie mogę ruszać rękoma lub nogami, w którą tylko chce stronę! Chcę uciec z tej klaustrofobicznej pułapki, jaką jest North-East Butress na Higher Cathedral! Miotam się na ostatnim wyciągu już od jakiegoś czasu, komin za "jedyne" 5.8 a to jest... jakiś absurd sytuacyjny!! Jestem wciśnięta w przestrzeń, ograniczoną dwoma gładkimi ścianami, gdzie zaparta plecami mogę trochę zgiąć kolano, ale stopy już nie ma na czym oprzeć, chwytów żadnych nie ma, no i... jak ja się mam poruszyć do góry??

poniedziałek, 19 października 2015

Gorączka złota i mamucie jeziora

W przerwie od Doliny Yosemite zrobiliśmy z Adamem dwudniowa rundkę "po okolicy" - czyli 400 km stuknęło na liczniku. Pierwszym punktem programu było Bodie, czyli miasto skansen (czy tez miasto duchów, jak kto woli), pozostałość po gorączce złota, która wybuchła w 1859, a skończyła się kolo 1915. Miasto pozostało, tak jak jak je opuszczano i stanowi okoliczna atrakcję. 
Niektóre z domów i hoteli "ledwo trzymają się na nogach", niektóre, jak na przykład szkoła, zachowane są w całkiem niezłym stanie. Nawet nam się podobał taki spacer po ghost city. 

sobota, 10 października 2015

Strach ma cztery łapy

Ja pie...lę! Czego ten Adam tak klnie? W takie miłe popołudnie na kempie, z perspektywą pysznego obiadku za kilka chwil, którego przedsmak zwiastują intensywne zapachy... Podnosząc głowę mój zmysł wzroku zarejestrował coś, co z opóźnieniem kilku ułamków sekundy zarejestrowała świadomość: niedźwiedź! Wcale nie taki czarny jak na ostrzegawczych plakatach rozwieszonych na kempie i zdecydowanie większy!!!

poniedziałek, 21 września 2015

Oswoić peruwianskiego zwierza

Takie tam pogaduchy i narzekanie na pogode
Każda nowość z jednej strony pociąga, z drugiej nasuwa pewne obawy, czasem nawet strach. Dla nas podobnie było z Peru. Trochę jakbyśmy jechali na spotkanie nieznanego zwierza, w dodatku nocą. Widać tylko ślepia, ale nie wiadomo, czy w ciemnościach czai się jakiś drapieżnik czy może sympatyczny zwierzak...

W każdym przewodniku o Peru jak byk stoi: uważać na złodziei, fałszywych taksiarzy, znajomi ostrzegają przed Limą, że niebezpiecznie, lepiej od razu uciekać z tego miasta. Niesamowite, że standardową metodą na spotkaniem z nieznanym jest zastraszanie!

Na szczęście wśród znajomych mamy wystarczająco dużo osób, które przetrwały spotkanie z peruwiańskim zwierzem i opowiadały o nim w samych superlatywach. Jedno było pewne: coby nie miało się okazać, peruwiańskiego zwierza musieliśmy oswoić sami.

środa, 2 września 2015

Gwiazdy nad Alpamayo

Alpamayo! Nasza droga startuje w najnizszym punkcie serakow brzeznych
Whiteout. Zupa z bieli. Tylko jakaś strasznie mroźna ta zupa. Wokół wirują zawiesiny, płatki śniegu, wiatr miesza nieustannie tym lodowatym wywarem. My staramy się zebrać resztki energii i krok za krokiem pokonać kolejne metry dzielące nas od moreny lodowca. Zmęczenie dnia poprzedniego i plecaki mocno dają się we znaki. W końcu - wspięliśmy się na Alpamayo i to w średnich warunkach pogodowych. Zakładaliśmy, że jak zwykle pogoda poprawi się po naszej wspinaczce. A tu biała mroźna zupa...

Ale od początku.

niedziela, 23 sierpnia 2015

Wietrzne baty na Tocllaraju

17.08.2015, 20:00

Już czwartą noc żyjemy sobie w naszym małym namiotowym światku. Jest dosyć ciasno, rankami wilgotno, pewnie trochę już śpiwory "czadzą", ale jest cieplutko!:) Karimatki są chyba wygodniejsze od naszych hostelowych łóżek, a puchowe śpiworki Małacha są po prostu niezastąpione! Mieliśmy już dziś wracać do Huaraz ale górki po raz kolejny uczą pokory... 

Miała być szybka akcja: dojście do base campu w dolinie Ishinka, kolejnego dnia biwak na morenie na ok. 5000 m n.p.m. i uderzamy na Tocllaraju, drogą normalną lub... wschodnią ścianą. 
Nasz cel, Tocllaraju, 6032 m npm

czwartek, 13 sierpnia 2015

La Esfinge - skalne oblicze Cordilliera Blanca

Góry, wspinanie i my :)
Udało się!!! Jeden z głównych - górskich - celów w Peru osiągnięty! :) Przy naszych przedwyjazdowych zdrowotnych zawieruchach nie wiedzieliśmy do końca na co w ogóle będzie nas stać. Wiedzieliśmy tylko, że chcemy wyjechać, co będzie to będzie, jeśli będzie to droga na skalnej, najwyższej i najbardziej znanej w Peru ścianie Sfinksa - to byłoby super. Aklimatyzację ustawiliśmy pod ten cel i wszystko przebiegałoby super, gdyby nie moje przeziębienie i rewolucje żoładkowe, które dopadły mnie po powrocie z Valluranaju. Spędziliśmy cztery dni w Huaraz i przy pierszych oznakach mojej poprawy postanowiamy wyruszyć do doliny Paron. Logistycznie to w miarę proste przedwsięzięcie: dwie godziny busem (colectivos) do Caraz (6 soli od głowy) a potem dalsze dwie godziny taksówką do jeziora Paron (wytargowaliśmy cenę 80 soli). Droga jest tym razem o wiele mniej wyboista, a widoki urozmaicają okoliczne wioski z przydomową produkcją glinianych cegieł, pracą na roli pługiem i wściekłymi psami. Potem pojawiają się ściany. Aż się wierzyć nie chce, że całe wspinanie koncentruje się na Sfinksie, kiedy wzdłuż drogi wyrastają potężne kilkusetmetrowe turnie. Z pewnością związane jest to z  jakością skały, ale mimo wszystko...

środa, 5 sierpnia 2015

Vallunaraju i rekord wysokości

W koncu w gorach!
Godzina 18:00, całkiem spokojny wieczór, na niebie stalowe chmury chwilowo wystroiły się w pastelowy żółty kolor zachodzącego słońca, gdzieś tam w oddali szczeka pies, jak zwykle trwa koncert ulicy, a jednak... Albo ten hałas jakiś mniejszy albo my przesiąkliśmy już peruwiańskim gwarem.

Ja leżę w łóżku już drugi dzień, dziś w końcu katar trochę odpuszcza,ale wciąż jestem słaba.  Pobyt w Hatun Machay zostawił mi niemiłą nuespodziankę w postaci cieknącego nosa, ale czułam się dobrze, Adam też, więc w sobotę z rana ruszyliśmy w stronę Vallunaraju, naszego szczytu aklimatyzacyjnego. To szczyt położony u wlotu doliny Quebrada Llaca, niedaleko Huaraz, więc logistyka była prosta.

piątek, 31 lipca 2015

Huaraz i Hatun Machay

A wiec jestesmy juz w Huaraz! Podroz z Limy liniami Oltursa byla bezproblemowa, jedynie liczne zakrety i  progi zwalniajace nie pozwalay sie wyspac. Ale widok białych szczytow o poranku pozwolil zapomniec o calym zmęczeniu!
Widok z naszego hostelu na Huaraz

sobota, 25 lipca 2015

Mglista Lima

Warszawa -  Frankfurt
Frankfurt - Santodomingo
Santodomingo - Panama
Panama - Lima


Rzeczywistośćsc lotniskowa jest dla mnie prawie zawsze taka sama, niezależnie od położenia geograficznego (no może wyjątkiem było lotnisko w Osz). Najważniejsza jest chwila przekroczenia tej magicznej strefy i zanurzenie się w nowym świecie. Ten moment przed przekroczeniem lotniskowych sezamowych bram to pytanie, jak będzie tym razem, jakie będzie Peru, tutejsi ludzie, jaka będzie Lima Lima, ktōrą nas tak straszono.


Lima jeszcze z powietrza wydała się jakoś brunatno nijaka, zabudowa miała kolor identyczny z kolorem ziemi, także w ostatnim momencie udało nam się zorientować, że te budynki, jakby bez dachōw ciągną się aż po horyzont zanikając we mgle. Mgła to chyba tutejszy stały element o tej porze roku, może dlatego miasto i wybrzeże jakoś nie robią większego wrażenia.

Pomimo jakichś strasznych przestrōg i opowieści, na razie nas nie okradziono i na ulicy czuliśmy się bezpieczni. Ale to pewnie tżz zaleta turystycznych dzielnic Miraflores i Barranco, ktōre mają wyższy standard i w sumie kręci się tu strasznie dużo strażnikōw czy policji czy po prostu ludzi ubranych na niebiesko (takze tzw. cinkciarzy, ktōrzy mają najlepsze kursy walut i pracują całkiem legalnie). Miraflores jest rōwnież jedną wielką imprezownią, generalnie w ciągu dnia jest tu o wiele spokojniej niż nocą, kiedy to zewsząd dobiega muzyka barowa i klaksonowa. Naszym szczęściem byli my padnięci i przespaliśmy bite 15 godzin. Wokōł jest też pełno knajpek z jedzeniem, ale cenowo bez szału, tzn. procz jednej knajpki, gdzie za całe menú zapłaciliśmy 3$ na głowę, reszta jest droższa niż w Polsce, tańsza niż w Austrii. Dotyczy to rōwnież cen w markecie. Ale może to i wina tutejszej dzielnicy.
Za 2 godziny zbieramy się do Huaraz i już nie możemy się doczekać gōr! Widzieliśmy Kordyliery z samolutu, wyglądały niesamowicie!! No i znōw ominie nas dzisiejasza impreza, ktōra zaczyna się tu rozkręcać


Wybrzeze Miraflores

Graffiti w Barranco

Tutaj wszyscy sie calujemy!

Surferzy atakuja!

Wiezowce na niepewnym gruncie

Witamy w Peru!

Wybrzeze Miraflores









czwartek, 23 lipca 2015

Wakacyjny scorching heat

Końcem czerwca Adam zaczął w Chamonix swój ostatni kurs na przewodnika IVBV a ja zrobiłam sobie wycieczkę do Leoben, żeby oficjalnie odebrać dyplom doktora i – a co tam, chwalę się – otrzymać nagrodę J Potem zaplanowane były dwutygodniowe wakacje z Izą, kierunek był oczywisty, Chamonix! W  końcu pogoda się ustabilizowała, lampa na maxa! To był pierwszy wyjazd Izy w szamoniowskie granity, na cel obrałyśmy Igly południowe.


Tak, tak, ta Magda to najlepsza pani doktor na swiecie!

I było tak: popsuta  kolejka, wspin na na w ogóle nie pomarańczowym parchowatym granicie na podejściu do Envers, dziwne starty i rześkie rysy  na Subtilités Dülfériennes, oszukujący Piola, z którym Iza chciałaby porozmawiać o wycenach, zostawiony friend nr 3 w ścianie, dyskusje o higienie w górach, gwieździste niebo i księżyca blask, scorching heat do kwadratu na Orient, zdany egzamin Adama na przewodnika IVBV, basen w Cham, walki kempingowe z właścicielem terrorystą ciszy i porządku, wspin na Midi w nowych Mjurkach, głupota własna do kwadratu na lodowcu Argentiere, łzy wściekłości nad głupotą własną, genialny biwak pod filarem Cordiera, szybki wspin na Cordierze do półek i zmniejszenie tempa na górnych pomarańczowych wyciągach,  bieg lodowcem w ucieczce przed telewizorkami, błoga noc, pokaz elastycznosci i siły Słowenek na zawodach w prowadzeniu w Cham,  piwko i obijanie się J A w międzyczasie Izy (i częściowo Adama) zakupy, zakupy, zakupy...

Super wakacje, ale temu scorching heat to juz podziękujemy!


Wiecej zdjec w galerii!

Check out our PHOTOS!!



Bananowa rysa na

Iza - Mistrzyni selfiakow

Rebuffat na Midi po 10 latach, tym razem trudne wyciagi byly dla mnie:)

Ahoj kapitanie

Gorne wyciagi Cordiera

Filar Cordiera w calej okazalosci

Adam na slynnym rysowych wyciagu na koncowce drogi

środa, 22 lipca 2015

Alpejska przygoda

Po relaksie i odpoczynku na Korsyce przyszedł czas na harówkę czyli... szwendanie się po lodowcach, cioranie się po śnieżnych i skalnych graniach, jednym słowem przyszedł czas na prawdziwą alpejską przygodę!

Na początek musiałam przejść test sprawnosciowy czyli aklimatyzację na północnej scianie Tour Ronde. Muszę powiedzieć, że bardzo mi się podobało i chyba na tescie wypadłam całkiem nieźle, choć myslałam, że północne sciany są bardziej mroczne... Tymczasem w czerwcu, przy takich temperaturach, najlepiej byłoby być na szczycie o 10:00. My bylismy troszkę później, troszkę bardziej zgrzani slońcem i ja zdecydowannie z przyspieszonym oddechem. Ale test zaliczyłam pozytywnie! Eh, znów te wspaniałe widoki, tak za nimi tęskniłam!

Tour Ronde, North Face

Kolejny dzień to „wycieczka” na grań Rochefort. Warun sredni, lodowiec nie zmrożony, mięsnie wymęczone po dniu poprzednim a grań... przepastna!! Przygoda alpejska pokazała swoje pierwsze oblicze. Niby to człowiek się wspina i w pionach i w przewieszeniach, z przestrzenią obyty, ale na takiej grani... cos nie gra! Niby jestesmy związani lina, ale... przecież tu nie ma żadnej asekuracji! Adam opowiada mi jakies bajki o skakaniu na przeciwną stronę grani, ta... Lepiej tam dobrze patrzyć pod nogi, grań chyba nie była tak często chodzona ostatnimi czasy. Na przedwierzchołku (jest kawałek skały!!) daje znać Adamowi, że mogę isć do sczczytu, ale już nie wiem jak z powrotem, czy starczy mi koncentracji, a tak w ogóle, to ja wolę skały albo lód a nie snieżne brzytwy! Więc wracamy, łapiemy ostatnią kolejkę i rescik na kempie La Sorgente w Val Veny. Kemp jest bardzo sympatyczny, jego własciciele też, ceny w czerwcu bardzo przystępne (6€ za osobę ze wszytskim) – polecamy!!

Gran Rochefort

Kolejny wypad kolejką i zakotwiczamy w schronisku Torino, które własciwie to jest w przebudowie, ale spać w nim można. Niestabilna pogoda kieruje nas na kolejną grańkę, tym razem skalną, więc jest nawet całkiem fajnie. Kolejnego dnia ryzykujemy wypad na Kapucyna. Co prawda wieczorem jest mega zlewa, co prawda następnego dnia też ma być zlewa, ale może akurat się wstrzelimy. Kuluar podejsciowy nie stwarza problemów i po 7:00 jakos wbijamy się w drogę Szwajcarską z wyjsciem O Sole Mio (dobre TOPO). Miejscami jest mokrawo, na półach zalega snieg, ale próbujemy. Na wyciągu za 6b w kluczowym miejscu niestety mokro i Adam wyslizguję się :( Ale co tam, idziemy dalej, wspin super, ale trzeba się spieszyć, bo atmosfera się zagęszcza. Na szczyt dochodzę już w rytmie grzmotów, na szczęscie zrobiły mały przystanek koło Midi. Szybko zaczynamy zjazdy, burza zbliża się wielkimi krokami. Przelotem obserwuję niesamowite połacie sciany  - trzeba poziom podciągnąć gdzies tak do 7a OS!! Koncówka zjazdów już w totalnym opadzie sniegu, szybko zwijamy się i pędzimy na ostatnią kolejkę. Udało się! Teraz ciepły prysznic i żarełko!

Droga Szwajcarska na Kapucynie

Ostatni wypad od strony włoskiej zaliczamy na Chandelle du Tacul, drogę Bonatti-Tabou. Wspinanie wydaje się jeszcze ładniejsze niż na Kapucynie, bajka!
Chandel du Tacul

Na szczycie Kapucyna, na Midi juz burza

Potem już tylko okradziono nam auto w Aoscie (w samym centrum o 17:00 w niedzielę..), trzeba było wstawiać nową szybę, łazić na posterunek, wydzwaniać do ubezpieczenia, kupować sprzęt...

Ale trudno, zdarza się, nie ma to tamto, trzeba się wspinać, po miłych skalnych rozkoszach Adam zapowiedział kolejną alpejską przygodę, tym razem Aig. Chardonnet i filar Migot. Wieczór w bardzo sympatycznym schronisku Albert 1 w towarzystwie Griego i Armina upłynął bardzo miło, noc też, tyle że o 3:00  była już pobudka! Dreptanie po lodowcu, w końcu zmrożonym! I gdzies koło 6:00 wbilismy się w Filar. Wspinaczkowo nie dało się rozwinąć skrzydeł, ale generalnie byłaby całkiem fajna alpejska przygoda, gdyby mój żołądek nie zaczął strajkować.. Ale szczytowanie było super a później zaczęła się męka zejscia lodowcem w słońcu. Strasznie jakos dużo trzeba chodzić na tych alpejskich przygodach.

Lodowiec le Tour

Później dużo planowalismy, pogoda jak zwykle sobie z nami pogrywała, wobec czego pojechalismy kolejny raz na stronę włoską powspinać sie w skałach, w dolinie Valgrisenche, super sprawa, polecamy!!

Wiecej fotek z alpejskich przygod do obejrzenia tutaj!

Check out our PHOTOS!

Blogujemy

Już od maja jesteśmy w drodze, od jutra nasza droga będzie naprawdę odlotowa – startujemy do Peru! J Niestety, brak czasu to choroba chroniczna, ciężko się jej pozbyć, z tego względu nasza strona wciąż jest oldskulowa i w konsekwencji – rzadko aktualizowana. Żeby nie zawieść zagorzałych fanów naszegowspinania, przerzucamy sie na razie na bloga – w drodze będzie nam o wiele łatwiej „wrzucić trochę njusów na siećJ


Startujemy jak zwykle z zaległościami, czyli wyjazdem na Korsykę!


Korsyka

29 kwietnia o godzinie 15:00 był wielki stres, o 17:00 zmęczenie i ulga, od 19:00 można było już swiętowac. Moja scieżka naukowo-uniwersytecka zakończyła się tytułem doktora, super imprezą i dwudniowym kacem... Po ogarnięciu siebie samej, ogarnięciu naszego mini dobytku, cudownej przemiany naszego VW Caddiego w przytulny mini-domek byliśmy gotowi na wakacje! Wakacje to... piękne plaże, turkusowa woda, ale też gory i wspinanie, oczywiście w granicie. Wybór naszej wakacyjnej idylli był prosty - ruszamy na Korsykę!!!


Napiszę w skrócie: ten trzytygodniowy wyjazd był genialny, maj wydaje się super miesiącem na połączenie plażowania ze wspinaniem, niesamowite formacje tafonis przyprawiały o zawrót głowy i buły. Do tego pyszne różowe winko i korsykańskie sery, wieczorne pifko z napotkanymi wspinaczami, kamienne urokliwe miasteczka i klimatyczne miejscówki na dziki kemping... Polecamy!

Obrona doktoratu

Startujemy na wakacje!

Kolacja przy winku i z widokami

Niesamowite formacje wspinaczkowe w Bavelli


Nasze mobilne mieszkanko z kuchnia i kucharzem :-)

wieczorny widok z okna

Wspin w Restonice


Niestety we Włoszech okradziono nam auto i wraz z tym 90 % zdjęc, które zrobilismy. 
Także, to co zobaczycie oddaje Korsykę tylko w 10 %, reszta jest jeszcze lepsza:-)

Zdjecia w naszej galerii:
Photos from Corsica:
Korsyka 2015