sobota, 26 maja 2018

Full Dom(e)

W ósmym miesiącu samopoczucie jeszcze ok
Leżę sobie z brzuchem wywalonym na kanapie i mi dobrze... Za oknem piękna pogoda, lekki wietrzyk, góry się wzorcowo prezentują a mi się oczki kleją... Gdyby tylko nie ta cholerna koparka za oknem pewnie już bym drzemała. W końcu na taką drzemkę sobie zasłużyłam! Wstałam przed 10, zjadłam śniadanie, udało mi się nie położyć spowrotem, ogarnęłam ogródek balkonowy, potem ten działkowy, ogoliłam nogi, przygotowałam sałatkowy obiad (m.in. z własnej sałaty i rzodkiewek!) no i trzeba sobie trochę klapnąc i odpocząć... Coś słodkiego bym zjadła, ale zapasy już wyczyściłam, a do sklepu nie chce mi się iść... Może jabłko? Jabłko chyba też słodkie...
Oczki się kleją, już by się zasnęło a tu...wstrząsy jakieś. Zerkam na moje brzuszysko, tą okrągła Łysą Górę, albo może taki Full Dome. Niby jest spokojnie, ale to tylko zmyła, tak naprawdę to rzadko kiedy uśpiony Wulkan Energii...Który robi z moim brzuchem co chce, testując jego elastyczność do granic możliwości!

Ten Wulkan Energii to będzie nasza córeczka. O ile lekarz się nie pomylił... Jeszcze niecały miesiąc ma fikać brzuszne koziołki, a potem... Spotkanie twarzą w twarz, oko w oko... Taka to mini istotka ma być, 2 hantle po 2 kg, ale... jakiś strach mnie oblatuje, gdy myślę o tym spotkaniu...Polubimy się tak od razu, czy trzeba będzie przełamywać lody?

Ten strach... To chyba jakieś drugię imię ciąży! Pierwsze to radość. Żeby widząc dwie posikane kreseczki tak szczerzyć zęby w uśmiechu...? Toż to przecież nie szóstka w totka! Może i nie, może coś o wiele lepszego? Ten banan na twarzy trwa chwilę, po czym witamy się z drugim imieniem, strachem: A czy damy radę? A jak to będzie? A nasza wolność i swoboda? A wspinanie?

Wspinaczkowy łikend na Schusselkar. Tu już chyba byliśmy w trójkę..

Mój ostatni wspin w skałach był w Rofan, 5 tydzień ciąży
Po pierwszej wizycie u lekarza, który potwierdza, że ta mała kropka na ekranie to nowo powstałe życie wlatujemy po raz kolejny na orbitę szczęśliwości. Czujemy przypływ supermocy, dzięki którym poradzimy sobie ze wszystkim!

Kolejne dni i kolejna zmiana warty. Krwawienie, panika, wizyta u lekarza, jesteśmy wszyscy cali, ale czy wszyscy będziemy zdrowi? Strach kiełkuje w tempie ekspresowym rozrastając się w jakąś dziką dżunglę, z której nawet skrawka błękitnego nieba nie widać. Bezruch kanapowy i rozmowy ze zlepkiem komórek, no proszę wgryźcie się we mnie na całego i zostańcie z nami! I ta bezmoc. Najlepszą robotę odwalamy nie robiąc nic. Ciężkie chwile. Nie wiem czy faceci by tak dali radę.
Bezruch kanapowy...
Kolejna wizyta, jest!, coś tam miga, mamy serducho, jesteśmy i dajemy radę! Nasz mały potworek ma już jakieś 4 cm! Tak tak, nie radzę oglądać za dużo obrazków z pierwszych tygodni ciąży, można się trochę przerazić. Czy z tych potworków naprawdę mogą urodzić się słodkie bobasy??

Zresztą, jakie bobasy? Na razie walczymy o to, żeby te cholerne nudności minęły choć na chwilę... Jak mijają na cały dzień to oczywiście stan pogotowia, strach atakuje!, pewnie coś nie tak z naszym potworkiem! Nie, wszystko ok, przeżyliśmy wspólnie już pierwsze 13 tygodni, na ostatnim USG potworek okazał się już cudownym 25g maleństwem fikającym koziołki na całego! Czy ono trenuje już piłkę nożną? Czyli jednak chłopak? Nie wiadomo...


Tymczasem mnie pozostaje walczyć z tak przyziemnymi problemami jak wciąż powracające nudności, napady głodu, wzdęcia, zatwardzenia, senność, zmęczenie no i zadyszka!!  Gdzie tam ja, wysportowana, muszę zwalniać wchodząc po schodach i łapać oddech przy szybkim kroku? W dodatku zmysł powonienia się mi wyostrzył i dopiero teraz czuję jak u nas w pracy śmierdzi... Ci spoceni kolesie, te lakiery, te żużle... Maskara, 1.5 roku tu pracuję i tego nie czułam...Jakoś mi ciężko, kilka razy prawie mdleję, krążenie chyba jakoś też się zmieniło...

Powoli dajemy radę, 15/16 tydzień to jakaś mała stabilizacja psychiczna i fizyczna, w końcu chcę znów się trochę poruszać, tak tęsknie do wszystkich sportów!! Oczywiście za uchem siedzi kolega Straszek, szeptając: no co Ty sport w ciąży? Jak już to basen czy gimnastyka dla ciężarnych... Wspinanie, narty, oszalałaś?? Nie oszalałam, tylko próbuję być zdroworozsądkowa i nie panikująca...

Wspinanie na hali po 5 i 6 trudnościach cieszy, nawet z dwoma przerwami na uspokojenie oddechu, ale okazuje się logistycznie kłopotliwe. Jako, że nie chcę asekurować, trzeba umawiać się w 3, co nie jest takie łatwe. Poza tym, choć brzucha prawie nie widać, to moja uprząż już zaczyna mnie denerwować, więc dochodzę do wniosku, że nie chcę kupować tej ciężarowej i olewam wspinanie. Trudno i tak zima stulecia jest, lepiej z niej korzystać.

Własnie, zima stulecia w Tyrolu, powder day nieustanny, a ja... Co prawda i ja zakładam narty i dzielnie ruszam pod górę, jednak... to mój oddech nadaje tempo. Nawet chyba nie początkujące? Nic, dreptam pomalutku, przynajmniej nudności nie czuć, krążenie lepsze a i czasem udaje się jakiś puszek zaliczyć! Mój rekord różnicy wzniesień osiągnął chyba jednorazowo oszałamiające 600 m, ale co tam. Zjazdówki byłyby najlepszym rozwiązaniem, ślizganie się w dół po trasach, sama bajka... Ale ruch na stokach mnie przeraża. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, więc po dwóch próbach wyciągowych wracam na tury.

Super tura w Navistal, 4 miesiąc ciąży
Na nartach w ciąży z rodzicami w Schlick
Rozmiar XXL na nartach się sprawdza!
Na turach w czwartym miesiącu


Jeden z nielicznych powder days, które naprawdę wykorzystałam
Skitura w pięknym widokowo, ale zjeżdzonym co do centymetra Hochfugen
Problemy ze skiturami są tylko dwa: jak znaleźć partnera gotowego na ślimacze tempo i gdzie znaleźć miejsce na te liczne przystanki na siusianie?? Jakżesz taki kilkunastocentymetrowy człowiek może tak na pęcherz uciskać?

Partnerem niezawodnym okazuje się maleństwo, nie odpuszcza mnie na krok, czasem pozwala, komuś potowarzyszyć. Raz nawet udaje się znaleźć drugą podobną koleżankę z pasażerem na gapę. W takim zespole planowanie tury wiąże się przede wszystkim z oznaczeniem punktów sikalniczych. Wraz z kolejnymi tygodniami ciąży poprawia się kondycja skiturowa, szósty miesiąc okazuje się najlepszym wydolnościowo i ostatnim skiturowo aktywnym. W siódmym miesiącu rosnący pagórek brzuszny zaczyna przeszkadzać. Okazuje się, że mięśnie brzucha angażują się w tak wielu czynnościach, że sama bym tego nigdy nie podejrzewała. Niestety ciążowe mięśnie nie chcą się spinać, robią wszystko, żeby się rozciągać i rozpinać!

Jedna z lepszych skitur w Navisertal, początek 6 miesiąca

Wesoło mi w pięknym Vinschgau, szósty miesiąc
Genialna widokowo tura w Vinschgau, Sudtirol

Tura przytrasowa w Axamer, zjazd wspaniale przygotowaną pistą, widok na Nordkette
I tak końcem marca zakończyłam sezon turowy z ok. 23 skiturami na końcie, z 9500 m przewyższenia i 135 pokonanymi kilometrami. Po Wielkanocy rozpoczęłam spacery, sezon ogródkowy, kontynuowałam jogę dla ciężarnych, doszła jeszcze taneczna gimnastyka, zaczęło się przemeblowanie mieszkania, szukanie imienia dla córeczki (bo jednak córcia będzie!), szukanie wózka, nosidełka i innych fascynujących urządzeń... Na zwolnieniu lekarskim wylądowałam 2 miesiące wcześniej niż planowałam, ze względów zdrowotnych. Nie wchodząc w szczegóły, jeśli jeszcze ktoś mi jeszcze kiedyś powie, że ciąża to nie choroba to nie ręczę za siebie!

Początkowo wydawało się, że tak bez pracy, tyle wolnego...co ja z tym czasem zrobię? Nie wiem gdzie ja widziałam problem..? W końcu udało się załatwić masę rzeczy, na które nie było czasu i... trochę złapać oddech i uświadomić sobie, że człowiek na co dzień jednak strasznie zapieprza. W pracy i po pracy... I że jak będzie dziecko to ten zapieprz jeszcze się zwiększy! Także cieszę się każdą wolną i spokojną chwilą, chilloutem na balkonie, długim spaniem i leniuchowaniem...



Mleczna majówka w Oberried

Otztal
Spacery w okolicach Innsbrucka


Spacer w Halltal

Dla ochłody w Wolfsklamm


Wolfsklamm

Tyrol nas widokowo rozpieszcza
Wczoraj stuknął mi drugi tydzień dziewiątego miesiąca. Spacery już nie są fajne. Wszystko już boli, znów mi się coś w odcinku krzyżowym poprzestawiało. Brzuch już ma rozmiar XXXXL. Odkryłam basen, ah to jak powrót do lekkości piątego miesiąca! Wspaniałe uczucie!! Dopóki przy wyjściu z wody nie zacznie działać grawitacja...

Siedzieć przy biurku też już nie mogę, Mała się buntuje i boksuje w pęcherz. Leżenie się Córeczce jak najbardziej podoba, można szaleć w każdą stronę, to nic, że przyszła Mamcia chciałaby spokoju... Całe szczęście, że w nocy się dogadujemy i całkiem dobrze się wysypiamy. Oczywiście jeśli akurat nie atakuje kolega Straszek, przedstawiając najgorsze scenariusze porodu, życie bez wspinania i w ogóle, same horrory...

Czasem mam taki koszmar, że Mała tak się rozbryka, że mój brzucho kiedyś pęknie po prostu a ona jak mały chochlik zerknie na mnie ze środka...

Ostatecznie jeszcze trzy tygodnie... i Full Dom(e) czyli pełna Chata ;)

Krągłości dziewiątego miesiąca:)
Jedna z ostatnich wycieczek? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz