sobota, 15 września 2018

Niewidzialna smycz


Cisza i spokój. Za oknem już ciemno, lekki powiew letniego wiatru, zarys gór i poświata księżyca. Moje ulubione radio FM4. Ja, wykończona, w końcu mam chwilę dla siebie. Leżę plackiem na dywanie wyciagąm swoje przykurcze w każdą stronę, biorę kilka głębokich oddechów, włączam jakiś głupi film.
Odmóżdżenie. Jest tak miło i spokojnie. Tak jak kiedyś. Tak jak 2 miesiące temu...

Czy to możliwe, że w pokoju obok śpi nasze dziecko? Karolinka? Czy to może jakiś sen o tym, że zostaliśmy rodzicami?

Biegnę szybko do pokoju obok sprawdzić i się upewnić. Tak jest tutaj. Taka malutka śpi spokojnie pośrodku łóżka. Karolinka, nasza córeczka...

Kuleczka Karolcia

A wszystko zaczęlo się o 3 nad ranem, kiedy obudził mnie ból brzucha. Odstępy między bólami były około dziesięciominutowe. Adam, zbieramy się to chyba już. Nie doczekamy do 7 rano, kiedy to miał być planowany termin pojawienia się w szpitalu. Planowana cesarka udaje zaplanować się co do dnia, ale nie co do godziny. W szpitalu czuję jakby ktoś brał mój sterczący brzuch i próbował przekręcić go zgodnie z ruchem zegara. Lekarze zaglądają do środka, oho, nie ma na co czekać, zabieramy się na stół. Z rożłożonymi rękami i nogami czuję się ukrzyżowana w poziomie. Parawan przede mną Adam przy mnie, czuję się na granicy odlotu, coś mi szarpie brzuchem, w lewo, w prawo i później krzyk! Głośny! Pokazują nam upapranego krwią i czymś białym stworka małego, naszą córeczkę... Za chwilę Adam trzyma ją w ramionach, ja zerkam na tą istotkę, co jeszcze przed kilkoma minutami była u mnie w brzuchu...Jaka ona brzydka mówię, eh wyrodna matka już na starcie... Kilkanaście minut później ten mały ślepaczek już ciągie mojego cyca, takie maleństwo, a tak ssie, taka główeczka....i oczęta...

Rodzinka...

Pierwsze śniadanko u mamy
Dwa miesiące później stoję na czerwonych światłach za kółkiem i ryczę. To cholerne macierzyństwo, ten instynkt, ta bezgraniczna miłość...W tej chwili myślę tylko o tym, że to cholerne karmienie piersią jest jak ta niewidoczna smycz, z której nie da się zerwać. Jadę na zakupy,yeah, dzika radość godzinnej wolności!!! ta... wszystko w biegu, w stresie, bo przecież cyc musi o oznaczonej godzinie stawić się na miejscu! Jak najszybciej zaparkować, przelecieć kilka sklepów, na szybko przymierzyć jakieś portki czy spódnicę, która nie ciśnie, bo niby kilogramowo wróciłam do siebie, ale biodra jakieś nie te... I stanik jakiś, o mamo, te piersi, te giganty! Ja tak uwielbiałam mój w sam raz rozmiar 85B, a teraz... Dwa balony, którymi ometkowana jest matka karmiąca.




Tak, to wspaniałe karmienie, ta więź między matką a dzieckiem, ah rzygać mi się chce jak czytam te ulotki. Jakby ktoś sprzedawał ci największą tandetę, lśniącą i błyszcząca, która w domu okazuje się szajsem... Ten szajs to zgryzione suty, to łzy bólu przy przystawianiu dziecka, to nowy nieznany rodzaj bólu przy zastojach mleka, to placki mleka na koszulkach, których masz nadzieję nikt ze znajomych nie zauważył, to za ciasne staniki, które chcesz tylko ściągnąć, bo masz wrażenie, że pierś twardnieje ci jak zasychający beton, to w końcu godziny siedzenia i karmienia, gapienia się w okno i myślenia o tym jak to jest się mleczrnią. No i te karmiące nocki...Co dwie godziny, początkami nawet częściej, gdzie myślisz, to niemożliwe, znowu? Przecież ja już nie żyję, nie daję rady, jestem tak wykończona, weźcie ją ode mnie... Tego małego stworka, który ryczy, ryczy do mojego suta zamiast ssać, o co mu chodzi, czego jeszcze chce? Po solidnym obiadku, okroszonym słonymi łzami mamy, po prostu sobie śpi, nie powie, dziękuję, smaczne było...
Ta niesamowita więź... czy uwięzienie?
Więź ojcowska..
Skąd bierze się ten baby blues? Czy to hormony czy raczej skrajne wykończenie matek? I kryzys spowodowany całkowitym upodmiotowieniem, sprowadzeniem swojej roli do mlekodajnej krowy, od czasu odpompowywanej przez maszynę...Ten czar karmienia...

Mamo, ale o co ci chodzi?
Dziesięć tygodni później obserwuję rączki Karolci. Już nie są piąstkami, rozprostowuje swoje drobne
paluszki, łapie nimi moje palce, bawi się nimi... Patrzy swoimi oczkami i kiedy widzi moją twarz...pojawia się szeroki uśmiech. Mama, mama tu jest! Ta pani od cyca! Ale ona fajna, ale się cieszę, tak że nogi i ręcę wierzgają mi w każdą stronę! Niesamowite, ta Karola była jeszcze kilka tygodni temu zwiniętą kulką, którą interesowało tylko mleko, a dziś... Dziś kręci mi się łezka w oku, gdy patrzę na to kochaństwo... Minutę temu myślałam, że ją uduszę, znów nie chce spać i płacze, nie pomaga mi, której od 11 dni jestem z nią sam na sam, 24h/na dobę, bez pomocy Adama, na granicy wytrzymałości... Na szczęście zapakowanie do nosidełka i kołysanie biodrami zawsze skutkuje, plecy bolą, ale one już cały czas bolą. Za to Karolcia się uspokaja, zerkam na nią, patrzy na mnie tymi swoimi niebieskimi oczkami, przytulona do mojej piersi, gdzieś tam błąka się jej uśmiech...Moja córeczka, zdaję sobie sprawę... Jestem jej mamą a to moja córeczka... jakiś przebłysk tej świadomości powoli dociera do mnie. Chyba jeszcze dużo czasu upłynie nim ta rzeczywistość zagości u mnie na stałe. Pewnie jeszcze wiele dołków w międzyczasie zaliczę. Z których pewnie wyciągną mnie kolejne uśmiechy Karolci...

Podaj mi rękę..

Blisko serca..
Uśmiech ratuje z największych kryzysów
Cześć tatusiu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz