Ja pie...lę! Czego ten Adam tak klnie? W takie miłe popołudnie na kempie, z perspektywą pysznego obiadku za kilka chwil, którego przedsmak zwiastują intensywne zapachy... Podnosząc głowę mój zmysł wzroku zarejestrował coś, co z opóźnieniem kilku ułamków sekundy zarejestrowała świadomość: niedźwiedź! Wcale nie taki czarny jak na ostrzegawczych plakatach rozwieszonych na kempie i zdecydowanie większy!!!
Wraz z hasłem niedźwiedź w głowie włączyły się syreny alarmowe i strach przejął dowodzenie. Na szczęście u Adama strach znajduje się na niższym szczeblu dowodzenia niż rozsądek, więc już słyszałam gwizd, który skłonił misia do zmiany miejsca położenia - na miejsce kempingowe sąsiadów, a dokładnie na ich skrzynię z jedzeniem. Na kempingach w parkach narodowych misiowe wizyty są znane, także by zniechęcić tego nieproszonego gościa całe jedzenie i kosmetyki trzeba przechowywać w specjalnych boksach. Na szczęście! Boksy mają taki system zamykania, który przerasta zdolności manualne niedźwiadków. Dlatego też nasz niezapowiedziany gość, po obwąchaniu boksu sąsiadów i dalszych gwizdach Adama, przebiegł do kolejnego boksa, a później już całkiem w las. Moje serducho łomotało jak szalone, widząc z jaką szybkością i zręcznością poruszał się uszatek. Oczywiście, naszym szczęściem, nikogo akurat nie było na kempie, więc mogliśmy zachować te specjalne wrażenia tylko dla siebie! Nie powiem, mi takie misiowe starczy raz na całe życie, dziękuję! Podczas gdy ja do wieczora nie mogłam się otrząsnąć, Adam wkurzał się, że nie udało mu się zrobić zdjęcia misiowi w akcji!!!
Szczęściem kolejnego dnia spaliśmy dłużej, misia tylko usłyszeliśmy, nie dane było nam go drugi raz zobaczyć...
A tu nie tylko zwierzyna dostarczała takich wrażeń, wspinanie dokładało swoją porcję. Już od tygodnia byliśmy na kempingu Lovers Leap położonego kilkanaście kilometrów od jeziora Tahoe. Prócz pikników nad jeziorem poznawaliśmy uroki tutejszego wspinania. A było ich nie mało.
Na Lovers Leap ściany są jakby przeczesane w poprzek grzebieniem, który pozostawił po sobie tak zwane dikes czyli skalne listwy na ścianie, które tworzyły idealne chwyty. Jakby to określili lokalsi: awesome climbing!!! Czytaj: zaj...ste wspinanie! Jedynym problemem mogą być znaczne odległości między dikami/listwami. Na szczęście moje dalekosiężne ręce radziły sobie z tym wybornie. Zagwózdką czasem była asekuracja, a raczej jej brak, w szczególności na łatwych wyciągach. Po przewspinaniu kilku klasyków takich jak Surrealistic Pillar, The Groove czy Congruation Corner oswoiliśmy się z tą kwestią.
Oczywiście były też rysy, jak choćby genialna The Line czy łatwiejsze Haystack lub szpagatobójcze zacięcia takie jak na Hospital Corner. Awesome routes, man!!! Dla Adama rozmiar ma znaczenie, więc od razu skierował swój wzrok na drogę Travelers Buttress z off-widthem czyli przerysą, gdzie to człowiek jeszcze jakoś wlezie, ale żeby przesuwać się do góry to już duża sztuka. Adamowi udała się dopiero za drugim razem... Ale było awesome!!
Jak już trochę uda się oswoić z Lovers Leap to koniecznie trzeba odwiedzić Phantom Spires, granitowe turnie rozrzucone na wzgórzu, z ładnym widokiem na dolinę. Najbardziej znana droga tutaj to Candyland, lekko przewieszona ściana, z której wyrastają tzw. knobsy czyli takie skalne główki, guziki czy tam cukiereczki... Takie cusie wystające, podobne do chwytów na ściance wspinaczkowej. Tyle że spitów, w przeciwieństwie do hali wspinaczkowej, nie uświadczysz, trzeba taśmy zakładać na tych skalnych cukiereczkach i wierzyć, że taka asekuracja utrzyma. A tak w ogóle to broń Boże nie latać!
Nam nie było dane doświadczyć tych słodkości: w sensie dosłownym zwiało nas z pokładu! Wcześniej udało się jeszcze zrobić piękną linię Fear of Flying, która jak żadna inna oddawała mój stan ducha... Ale co tam, było awesome, man!! Tak jak i na Eagles Lake Cliff, gdzie Adam pięknie zawalczył na Space Trucking i gdzie jest podobno najładniejsza rysa w całym rejonie Tahoe: Space Walk. A już widok na Esmerald Bay, bajkową zatokę jeziora Tahoe, to w ogóle... f...king awesome!!!
No i tylko te Budweisery, które kupujemy są podobno przeciwieństwem awesome. Ale tanie są i jak piwko smakują...
Wraz z hasłem niedźwiedź w głowie włączyły się syreny alarmowe i strach przejął dowodzenie. Na szczęście u Adama strach znajduje się na niższym szczeblu dowodzenia niż rozsądek, więc już słyszałam gwizd, który skłonił misia do zmiany miejsca położenia - na miejsce kempingowe sąsiadów, a dokładnie na ich skrzynię z jedzeniem. Na kempingach w parkach narodowych misiowe wizyty są znane, także by zniechęcić tego nieproszonego gościa całe jedzenie i kosmetyki trzeba przechowywać w specjalnych boksach. Na szczęście! Boksy mają taki system zamykania, który przerasta zdolności manualne niedźwiadków. Dlatego też nasz niezapowiedziany gość, po obwąchaniu boksu sąsiadów i dalszych gwizdach Adama, przebiegł do kolejnego boksa, a później już całkiem w las. Moje serducho łomotało jak szalone, widząc z jaką szybkością i zręcznością poruszał się uszatek. Oczywiście, naszym szczęściem, nikogo akurat nie było na kempie, więc mogliśmy zachować te specjalne wrażenia tylko dla siebie! Nie powiem, mi takie misiowe starczy raz na całe życie, dziękuję! Podczas gdy ja do wieczora nie mogłam się otrząsnąć, Adam wkurzał się, że nie udało mu się zrobić zdjęcia misiowi w akcji!!!
Szczęściem kolejnego dnia spaliśmy dłużej, misia tylko usłyszeliśmy, nie dane było nam go drugi raz zobaczyć...
A tu nie tylko zwierzyna dostarczała takich wrażeń, wspinanie dokładało swoją porcję. Już od tygodnia byliśmy na kempingu Lovers Leap położonego kilkanaście kilometrów od jeziora Tahoe. Prócz pikników nad jeziorem poznawaliśmy uroki tutejszego wspinania. A było ich nie mało.
Na Lovers Leap ściany są jakby przeczesane w poprzek grzebieniem, który pozostawił po sobie tak zwane dikes czyli skalne listwy na ścianie, które tworzyły idealne chwyty. Jakby to określili lokalsi: awesome climbing!!! Czytaj: zaj...ste wspinanie! Jedynym problemem mogą być znaczne odległości między dikami/listwami. Na szczęście moje dalekosiężne ręce radziły sobie z tym wybornie. Zagwózdką czasem była asekuracja, a raczej jej brak, w szczególności na łatwych wyciągach. Po przewspinaniu kilku klasyków takich jak Surrealistic Pillar, The Groove czy Congruation Corner oswoiliśmy się z tą kwestią.
Oczywiście były też rysy, jak choćby genialna The Line czy łatwiejsze Haystack lub szpagatobójcze zacięcia takie jak na Hospital Corner. Awesome routes, man!!! Dla Adama rozmiar ma znaczenie, więc od razu skierował swój wzrok na drogę Travelers Buttress z off-widthem czyli przerysą, gdzie to człowiek jeszcze jakoś wlezie, ale żeby przesuwać się do góry to już duża sztuka. Adamowi udała się dopiero za drugim razem... Ale było awesome!!
Jak już trochę uda się oswoić z Lovers Leap to koniecznie trzeba odwiedzić Phantom Spires, granitowe turnie rozrzucone na wzgórzu, z ładnym widokiem na dolinę. Najbardziej znana droga tutaj to Candyland, lekko przewieszona ściana, z której wyrastają tzw. knobsy czyli takie skalne główki, guziki czy tam cukiereczki... Takie cusie wystające, podobne do chwytów na ściance wspinaczkowej. Tyle że spitów, w przeciwieństwie do hali wspinaczkowej, nie uświadczysz, trzeba taśmy zakładać na tych skalnych cukiereczkach i wierzyć, że taka asekuracja utrzyma. A tak w ogóle to broń Boże nie latać!
Nam nie było dane doświadczyć tych słodkości: w sensie dosłownym zwiało nas z pokładu! Wcześniej udało się jeszcze zrobić piękną linię Fear of Flying, która jak żadna inna oddawała mój stan ducha... Ale co tam, było awesome, man!! Tak jak i na Eagles Lake Cliff, gdzie Adam pięknie zawalczył na Space Trucking i gdzie jest podobno najładniejsza rysa w całym rejonie Tahoe: Space Walk. A już widok na Esmerald Bay, bajkową zatokę jeziora Tahoe, to w ogóle... f...king awesome!!!
No i tylko te Budweisery, które kupujemy są podobno przeciwieństwem awesome. Ale tanie są i jak piwko smakują...
Tak wyglada osiagniecie Nirvany |
Rescik mozna spedzic nad lub w jeziorze Tahoe |
Nasi towarzysze podrozy |
Jak tu sie wspinac po tych "dikacha"? |
Klamy sa, mozna loic! |
Adam na rozgrzewke wybral off-width!! No to dostal w d...e |
Ja na rozgrzewke wybralam Congruation Corner - i bylo ladne wspinanie |
Congruation Corner w pelnej krasie |
Fajno jest! :) |
Male cwiczonko kominowe przed Yoskami - latwo bylo! |
Wspinanie na zachodniej scianie Lovers Leap |
Sciana Lovers Leap w calej okazalosci |
Nasz campsite: stolik, palenisko i skrzynka na jedzenie to standardowe wyposazenie. |
Phanton Spires |
Dobra stylizacja to podstawa udanego wspinu! |
Lower Spire, na ktorej znajduje sie legendarne... |
Rozgrzewka na Lower Spire |
5.8 na piesci |
Fear to fly - droga idealnie opisujaca moj stan swiadomosci |
Moja pierwsza 5.9 na prowadzeniu na tym wyjezdzie |
Adam na wschodniej scianie Lovers Leap, droga Bear's Reach |
Moc jest z nami! |
The Line. Ach te wyceny, niby 'tylko' 5.9, a łatwo nie było |
Widok na Lake Tahoe |
Na drodze Surrealistic Pilar |
Adam prezentuje swoje mega szpagaty na Hospital Corner |
Nasza modelka na Main Wall w Lovers Leap |
Adam jako wytrwały wojownik zmierzył się z off-widthem po raz drugi - tym razem zwycięsko! |
A po off-widthcie przyszła nagroda w postaci super rysy |
Dni restowe można spędzać w takich to urokliwych zakątkach |
Mozna tez podziwiać innych wspinaczy: Eagles Cliff i najlepsza rysa w okolicy za 5.11c |
Na jednym z cruxow drogi Space Trucking |
Jak nie sila to trzeba zadzialac technika, u Adama zawsze oznacza to szpagat |
Coby nie mówić, okolice są urokliwe! |
Rozpiera nas tu dzika radość! |
Tahoe Lake i Esmerald Bay, eh no te Parki w Ameryce są naprawdę urokliwe!
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz