piątek, 31 lipca 2015

Huaraz i Hatun Machay

A wiec jestesmy juz w Huaraz! Podroz z Limy liniami Oltursa byla bezproblemowa, jedynie liczne zakrety i  progi zwalniajace nie pozwalay sie wyspac. Ale widok białych szczytow o poranku pozwolil zapomniec o calym zmęczeniu!
Widok z naszego hostelu na Huaraz

Dojechalismy spoznieni, oczywiscie nikt z hostelu na nas nie czekal, co zdziwilo, to brak natarczywosci taksowkarzy na dworcu. Po ustaleniu adresu zapakowalismy sie do nieoznaczonej taksy (standard w tutejszych okolicach, taksiarzem jest kazdy, kto ma samochod) i dotarlismy do hostelu. Hostel – bez szalu – ale William gospodarz bardzo sympatyczny i kilka slow po angielsku zna. Wiedzielismy, ze przyjezdzamy w okres peruwianskich swiat, okazalo sie, ze w Huaraz dodatkowo obchodzone jest tutejsze swieto, takze lokalnych turystow bylo sporo, codzienne koncerty i w ogole…. Zgielk i halas nieustanny, tlumy ludzi. Ten halas jest niesamowity, w naszym niby spokojnym hostelu albo szczeka pies, albo placze dziecko, albo tluka sie obok na budowie, albo caly zgielk uliczny sie wkrada, alarmy, policja, trabienie busiarzy, obchodni sklepikarze sie oglaszaja, a im bardziej w centrum miasta, tym glosniej. 

W centrum, sklepik na sklepiku, stragan na straganie a my oczywiscie nic po hiszpansku. Takze na dzien dobry, przy zakupach sniadaniowych zaplacilismy za awokado z 500% przebitka, bo nie rozroznilismy pieciu od piedziesieciu po hiszpansku, a pani sprzedajaca, tez nie chciala wyprowadzac nas z bledu.

Po jako takim ogarnieciu sie i przespaniu dwoch nocy na 3000 m npm (na tej wysokosci lezy Huaraz), zapakowalismy sie do lokalnego busa i ruszylismy w strone Hatun Machay. Podroz lokalnym busem to czasem przygoda sama w sobie, my dostalismy sie takiego jednego dopiero za trzecim podejsciem, wczesniej odpadalismy w przedbiegach. A w busie – pojemnosc jest nieograniczona. Kazdy scisniety na kazdym a tu wsiada nowy pasazer. Wiec my jak klocki tetris przestawiamy sie tak by uzyskac jak najlepsza kombinacje. No I wcisnela sie jeszcze jedn pani z dzieckiem! Do Hatun Machay mozna dojechac na wlasna reke, busem do Catac, a potem – jak zwykle nieoznakowana – taksa.

Hatun Machay to niesamowity rejon skalkowy polozony na ok. 4100 m npm. Spedzilismy tam dwie noce, by zalapac troche aklimatyzacji. Pierwszego dnia pokonywanie 5 bylo niezlym wyzwaniem, choc Adam jak zwykle zaloil jakies 6b. Wieczorem, zimno, bol glowy, fajny klimat w schronisku, granie I spiewanie. Rano temperaturki zdecydowanie ponizej minusa, szron skrzy sie w blasku ksiezyca. W ciagu dnia, jesli nie ma wiatru, slonce jest prawie nie do wytrzymania. W dodatku wschod i zachod nie zgadzaja sie tu calkowicie... Ale wspinanie jest niesamowite, skala jest wulkaniczna, stoja tu wrecz tysiace skalnych turni, a formacje wspinaczkowe sa tez rzadko spotykane. Raczej piony, ale na aklimatyzacje to i piateczki wydaja sie jakos takie nielatwe. I przy kazdym spicie trzeba zlapac glebszy oddech. Drugiego dnia oddech lapie sie juz przy co 3 wpince, trzeciego dnia wspinamy sie w przewiechach! Czyli proces aklimatyzacyjny przebiega dobrze. Wieczory spedzamy w schronisku na gotowaniu, rozmowach, graniu i spiewaniu, atmosfera jest bardzo fajna, choc podzial na lokalsow i gringo ewidentny. Ale to wina hiszpanskiego. Kiedys sie go nauczymy!

Dzis znow Huaraz, jutro kolejny etap aklimatyzacji, wychodzimy na latwy pieciotysiecznik.

Niestety, chyba bede musiala czasem zrezygnowac z polskim znakow, za co przepraszam!

Glowne drogi sa w bardzo dobrym stanie, taksowki nie zawsze;)
Schronisko w Hatun Machay, po lewej widac skaly

Fantastyczne skradankowe wspinanko
Skalne mozaiki ciagna sie tu kilometrami
Wieczorny spacer aklimatyzacyjne zdecydowanie oplacal sie widokowo
Skad my znamy te formacje? Korsyka! I oczywiscie bula puchnie..
Czilaucik przed schroniskiem z psami dzieciakami sloncem i wiatrem
Po powrocie doHuaraz obiad juz na nas czeka...a raczej jeszcze wisi..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz