A
wiec jestesmy juz w Huaraz! Podroz z Limy liniami Oltursa byla bezproblemowa,
jedynie liczne zakrety i progi
zwalniajace nie pozwalay sie wyspac. Ale widok białych szczytow o poranku
pozwolil zapomniec o calym zmęczeniu!
|
Widok z naszego hostelu na Huaraz |
Dojechalismy spoznieni,
oczywiscie nikt z hostelu na nas nie czekal, co zdziwilo, to brak natarczywosci
taksowkarzy na dworcu. Po ustaleniu adresu zapakowalismy sie do nieoznaczonej
taksy (standard w tutejszych okolicach, taksiarzem jest kazdy, kto ma samochod)
i dotarlismy do hostelu. Hostel – bez szalu – ale William gospodarz bardzo
sympatyczny i kilka slow po angielsku zna. Wiedzielismy, ze przyjezdzamy w
okres peruwianskich swiat, okazalo sie, ze w Huaraz dodatkowo obchodzone jest
tutejsze swieto, takze lokalnych turystow bylo sporo, codzienne koncerty i w
ogole…. Zgielk i halas nieustanny, tlumy ludzi. Ten halas jest niesamowity, w
naszym niby spokojnym hostelu albo szczeka pies, albo placze dziecko, albo
tluka sie obok na budowie, albo caly zgielk uliczny sie wkrada, alarmy,
policja, trabienie busiarzy, obchodni sklepikarze sie oglaszaja, a im
bardziej w centrum miasta, tym glosniej.
W centrum, sklepik na
sklepiku, stragan na straganie a my oczywiscie nic po hiszpansku. Takze na
dzien dobry, przy zakupach sniadaniowych zaplacilismy za awokado z 500% przebitka,
bo nie rozroznilismy pieciu od piedziesieciu po hiszpansku, a pani sprzedajaca,
tez nie chciala wyprowadzac nas z bledu.
Po jako takim ogarnieciu sie i przespaniu
dwoch nocy na 3000 m npm (na tej wysokosci lezy Huaraz), zapakowalismy sie do
lokalnego busa i ruszylismy w strone Hatun Machay. Podroz lokalnym busem to
czasem przygoda sama w sobie, my dostalismy sie takiego jednego dopiero za
trzecim podejsciem, wczesniej odpadalismy w przedbiegach. A w busie – pojemnosc
jest nieograniczona. Kazdy scisniety na kazdym a tu wsiada nowy pasazer. Wiec
my jak klocki tetris przestawiamy sie tak by uzyskac jak najlepsza kombinacje.
No I wcisnela sie jeszcze jedn pani z dzieckiem! Do Hatun Machay mozna dojechac
na wlasna reke, busem do Catac, a potem – jak zwykle nieoznakowana – taksa.
Hatun Machay to niesamowity rejon skalkowy polozony na ok. 4100 m npm. Spedzilismy
tam dwie noce, by zalapac troche aklimatyzacji. Pierwszego dnia pokonywanie 5
bylo niezlym wyzwaniem, choc Adam jak zwykle zaloil jakies 6b. Wieczorem,
zimno, bol glowy, fajny klimat w schronisku, granie I spiewanie. Rano temperaturki zdecydowanie ponizej minusa, szron skrzy sie w blasku ksiezyca. W ciagu dnia, jesli nie ma wiatru, slonce jest prawie nie do wytrzymania. W dodatku wschod i zachod nie zgadzaja sie tu calkowicie... Ale wspinanie jest niesamowite, skala jest wulkaniczna, stoja tu wrecz tysiace skalnych turni, a formacje wspinaczkowe sa tez rzadko spotykane. Raczej piony, ale na aklimatyzacje to i piateczki wydaja sie jakos takie nielatwe. I przy kazdym spicie trzeba zlapac glebszy oddech. Drugiego dnia oddech lapie sie juz przy co 3 wpince, trzeciego dnia wspinamy sie w przewiechach! Czyli proces aklimatyzacyjny przebiega dobrze. Wieczory spedzamy w schronisku na gotowaniu, rozmowach, graniu i spiewaniu, atmosfera jest bardzo fajna, choc podzial na lokalsow i gringo ewidentny. Ale to wina hiszpanskiego. Kiedys sie go nauczymy!
Dzis znow Huaraz, jutro kolejny etap aklimatyzacji, wychodzimy na latwy pieciotysiecznik.
Niestety, chyba bede musiala czasem zrezygnowac z polskim znakow, za co przepraszam!
|
Glowne drogi sa w bardzo dobrym stanie, taksowki nie zawsze;) |
|
Schronisko w Hatun Machay, po lewej widac skaly |
|
Fantastyczne skradankowe wspinanko |
|
Skalne mozaiki ciagna sie tu kilometrami |
|
Wieczorny spacer aklimatyzacyjne zdecydowanie oplacal sie widokowo |
|
Skad my znamy te formacje? Korsyka! I oczywiscie bula puchnie.. |
|
Czilaucik przed schroniskiem z psami dzieciakami sloncem i wiatrem |
|
Po powrocie doHuaraz obiad juz na nas czeka...a raczej jeszcze wisi.. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz